1. książki
- przyślę panu list i klucz maria pruszkowska
- dracula bram stoker
- paryż na widelcu. sekretne życie miasta stephen clarke
- bezbarwny tsukuru tazaki i lata jego pielgrzymstwa haruki murakami
- dziecko dla odważnych leszek k. talko
2. serialowo
świąteczny odcinek doctora who
7 minut sherlocka ^^
3. muzyka
wounds and bruises kari
ad 1
po (wciąż trwających) zmaganiach z publicystyką, dziennikami i innymi mądrymi tekstami naszła mnie ochota na jakąś typową powieść, najlepiej jeszcze do tego niezbyt skomplikowaną ;) kind-len jako pierwszą podsunął właśnie przyślę panu list i klucz, więc stwierdziłam, że czemu nie. poczytałam sobie bardzo radośnie o mocno wyidealizowanej rodzinie pochłoniętej przez książki, mówiącej do siebie cytatami, z dziećmi bawiącymi się w sceny z powieści i ze specjalną biblioteczką zamykaną na klucz, co do której znajomym mówi się, że klucz się zgubił, a tak naprawdę, to są tam książki, których nie chce się za nic nikomu pożyczać. tacy borejkowie z literackim skrzywieniem w wersji hard ;) czytało się to bardzo przyjemnie, trochę naiwnie, trochę po marzycielsku - dla książkowych maniaków to może być coś naprawdę uroczego do połknięcia w gorszy dzień, na poprawę humoru.
ale! akcja dzieje się w latach tuż powojennych, byłam naprawdę święcie przekonana, że to powieść w miarę współczesna, tylko z odniesieniem do tamtych czasów. a po przeczytaniu okazało się, że powieść wyszła w roku 1953, co też podczas czytania warto mieć na uwadze :)
w ramach dalszych podczytywań powieściowych trafił się dracula. bo znam filmy, znam odwołania, nawiązania, konteksty, a nigdy tak naprawdę nie dotarłam do źródła. oczywiście mam świadomość, że z dokładną znajomością historii czyta się trochę inaczej, ale... na początku świetnie się bawiłam, potem powieść zaczęła być trochę męcząca i dłużyła się mocno... składa się z różnych tekstów - listów, dzienników, notatek i fonograficznych nagrań (!) różnych bohaterów powieści, co samo w sobie jest ciekawym zabiegiem i prawdopodobnie mogło być atrakcją w czasach, gdy dracula się pojawił. ponieważ jednak czytałam dla czystej radości czytania, nie zapoznałam się z całą otoczką i recepcją powieści i nic mądrego na ten temat nie napiszę ;) ogólnie mam wrażenie, że książka się po prostu trochę zestarzała i współczesny czytelnik mogłby oczekiwać czegoś już trochę innego - osobiście wywaliłabym jakąś 1/4 ;) niemniej - dla zainteresowanych tematem pozycja obowiązkowa.
nie czytałam innych książek stephena clarke, nie byłam też w paryżu, ale obie rzeczy mam zamiar w przyszłości uzupełnić. paryż na widelcu jest swego rodzaju przewodnikiem po francuskiej stolicy, ale na tyle nietypowym, że bardzo przyjemnie czyta się go nawet bez znajomości miasta :) clarke pisze o rzeczach, których ze zwykłych przewodników dowiedzieć się nie sposób - np. która ze stacji metra jest warta uwagi, kto mieszka w poszczególnych dzielnicach, gdzie kupować bagietki lub mieszkanie oraz do której restauracji iść by dobrze zjeść, a z której będzie piękny widok. i w którym hotelu można się wyspać ;) do tego sporo informacji z historii miasta, anegdotek i ciekawych zdarzeń z życia autora, a wszystko z lekkim dystansem i ironią, jak to u anglika piszącego o francji... ;) rzeczywiście - aż chce się jechać i od razu sprawdzić, czy to wszystko prawda :)
jako miłośniczka murakamiego musiałam oczywiście doczepić się do najnowszej powieści. jako miłośniczka murakamiego mogę zatem nie być obiektywna ;) w bezbarwnym tsukuru... jest mnóstwo tego, czego zawsze po murakamim można się spodziewać - dużo spokoju, wniknięcia w życie bohatera, któremu przytrafia się coś nie do końca zwykłego, sporo przemyśleń, zaskakujących porównań, no i jak zawsze sny, seks i uszy ;) jest dobrze.
z drugiej strony - jest to powieść dla murakamiego na tyle nietypowa, że nie ma tam wyraźnej fantastyki, równoległych światów, dziwnych stworzeń i wszystkiego tego, co sprawia, że podczas czytania mózg wywraca się na lewą stronę, oczy otwierają coraz szerzej, a po skończeniu książki trudno wrócić z powrotem do przynależącej nam rzeczywistości. jest bardzo realistycznie (chociaż są sny, wiadomo), dlatego myślę, że to może być dobra pozycja dla dopiero zaczynających przygodę z murakamim - pozwala wczuć się w klimat i styl autora, a jak już się spodobają, to dopiero wtedy należy takiego początkującego czytacza zmiażdżyć murakamiową fantastyką ;) takim hard boiled wonderland na przykład, niach niach ;]
talko i jego dzieci. niedzieciatym ku przestrodze i zastanowieniu, dzieciatym ku (chyba?) wspomnieniom i ewentualnemu pocieszeniu, że inni mają gorzej. albo chociaż tak samo (bo w to, że jest jeszcze gorzej, boję się wierzyć ;). książka jest podzielona na kilka części, według upływającego czasu, przybywających dzieci i skali rodzicielskiego zaawansowania - dziecko dla początkujących, dziecko dla zaawansowanych, dziecko dla profesjonalistów i tak dalej. radosne felietony, które jednak brane zbyt serio mogą zjeżyć włosy na głowie i znacznie zmniejszyć polski przyrost naturalny ;) podczas czytania świetnie się bawiłam, ale np. m. przeczytał dwa rozdziały i stwierdził, że dla niego to jest jakiś potworny horror i chyba musi dorosnąć do tej książki. a to były dwa pierwsze, najniewinniejsze i niemowlęce! zatem, jak widać - co kto lubi i jaką ma odporność psychiczną ;)
poza tym - rozgrzebałam miłosza i stwierdziłam, że nie mam na niego nastroju, rozgrzebałam żulczyka i tak mnie odrzuciło, że chyba już tej książki w ogóle nie dotknę, rozgrzebałam klub pickwicka i mnie wkurza oraz te prosiaczka, które rozdrażnia jeszcze bardziej. i może uda mi się którąś z tych książek skończyć i wspomnieć o niej w styczniu, ale czuję, że to wcale nie jest takie oczywiste.
ad 2
doctor regenerował! matt smith nie podbił mojego serca, więc nie pogrążyłam się we łzach, za to nadchodzący peter capaldi sprawia wrażenie niesamowicie interesującego i takiego, który może naprawdę namieszać w roli doctora - mocno charakterny i przede wszystkim już nie taki najmłodszy. dlatego z niecierpliwością czekam na nowe odcinki.
...a na odcinek sherlocka czekam tak niecierpliwie, że już bardziej się nie da. siedmiominutowy miniodcinek tylko przypomniał, jak strasznie uwielbiam ten serial i jak bardzo jest fantastyczny. i jak strasznie jestem fangirl ^^"
(to już jutro!)
ad 3
a na koniec będzie jeszcze historia z życia.
kari amirian poznałam... w jej mieszkaniu, kiedy szykowałyśmy wieczór panieński dla naszej wspólnej znajomej. podczas tych kilku(nastu) godzin wspólnej zabawy od razu zaliczyłam kari do kategorii ludzi, którzy są nie dość, że piękni, dobrzy i mądrzy, to jeszcze cudownie sympatyczni, no i dodatkowo zostali obdarowani wielkim bagażem talentów. jakiś czas później okazało się, że kari nagrywa płytę, w czym kibicowałam jej strasznie mocno. płyta ukazała się w zeszłym roku, a w dodatku okazała się cudowna na tyle, że bez absolutnie żadnych wyrzutów sumienia (że po znajomości... ;) polecałam ją i zarażałam jej muzyką rodzinę i znajomych.
teraz kari (po prostu, już bez nazwiska) wydała drugą płytę. i pomimo tego, że podkreśla, jak wiele się u niej i w niej zmieniło, to płyta - choć rzeczywiście nieco inna od poprzedniej - jest rewelacyjna. jak napiszę, że bogatsza, dojrzalsza i tak dalej, to zabrzmi banalnie, ale tak jest w rzeczywistości. fenomenalna dźwiękowo, przestrzenna, wciągająca. słyszę tam zarówno sigur ros, jak i dźwięki z dawnych nagrań legendarnej wytwórni 4ad, ale przede wszystkim słyszę kari, o której jest w świecie coraz głośniej. i bardzo dobrze!
z "zewnętrznych" w tym miesiącu byłam na uroczym (bo w końcu z barokowo-klasycznym programem) koncercie iuve w kościele na pl. małachowskiego [bardzo przyjemnie przedświątecznie].
i... na teatrze w kinie - samorząd doktorantów uw i kino atlantic sprawili, że projekt londyńskiego national theatre live pojawił się także w warszawie. i za to im dzięki stokrotne - frankenstein z benedictem w roli monstrum zachwycił nie tylko fangirlową mnie, ale i towarzyszącego mi m.. a chodzą słuchy, że już można kupować bilety na makbeta z tegoż samego cyklu - projekcja będzie jakoś w połowie stycznia. szczerze polecam!
- bezbarwny tsukuru tazaki i lata jego pielgrzymstwa haruki murakami
- dziecko dla odważnych leszek k. talko
2. serialowo
świąteczny odcinek doctora who
7 minut sherlocka ^^
3. muzyka
wounds and bruises kari
ad 1
po (wciąż trwających) zmaganiach z publicystyką, dziennikami i innymi mądrymi tekstami naszła mnie ochota na jakąś typową powieść, najlepiej jeszcze do tego niezbyt skomplikowaną ;) kind-len jako pierwszą podsunął właśnie przyślę panu list i klucz, więc stwierdziłam, że czemu nie. poczytałam sobie bardzo radośnie o mocno wyidealizowanej rodzinie pochłoniętej przez książki, mówiącej do siebie cytatami, z dziećmi bawiącymi się w sceny z powieści i ze specjalną biblioteczką zamykaną na klucz, co do której znajomym mówi się, że klucz się zgubił, a tak naprawdę, to są tam książki, których nie chce się za nic nikomu pożyczać. tacy borejkowie z literackim skrzywieniem w wersji hard ;) czytało się to bardzo przyjemnie, trochę naiwnie, trochę po marzycielsku - dla książkowych maniaków to może być coś naprawdę uroczego do połknięcia w gorszy dzień, na poprawę humoru.
ale! akcja dzieje się w latach tuż powojennych, byłam naprawdę święcie przekonana, że to powieść w miarę współczesna, tylko z odniesieniem do tamtych czasów. a po przeczytaniu okazało się, że powieść wyszła w roku 1953, co też podczas czytania warto mieć na uwadze :)
w ramach dalszych podczytywań powieściowych trafił się dracula. bo znam filmy, znam odwołania, nawiązania, konteksty, a nigdy tak naprawdę nie dotarłam do źródła. oczywiście mam świadomość, że z dokładną znajomością historii czyta się trochę inaczej, ale... na początku świetnie się bawiłam, potem powieść zaczęła być trochę męcząca i dłużyła się mocno... składa się z różnych tekstów - listów, dzienników, notatek i fonograficznych nagrań (!) różnych bohaterów powieści, co samo w sobie jest ciekawym zabiegiem i prawdopodobnie mogło być atrakcją w czasach, gdy dracula się pojawił. ponieważ jednak czytałam dla czystej radości czytania, nie zapoznałam się z całą otoczką i recepcją powieści i nic mądrego na ten temat nie napiszę ;) ogólnie mam wrażenie, że książka się po prostu trochę zestarzała i współczesny czytelnik mogłby oczekiwać czegoś już trochę innego - osobiście wywaliłabym jakąś 1/4 ;) niemniej - dla zainteresowanych tematem pozycja obowiązkowa.
nie czytałam innych książek stephena clarke, nie byłam też w paryżu, ale obie rzeczy mam zamiar w przyszłości uzupełnić. paryż na widelcu jest swego rodzaju przewodnikiem po francuskiej stolicy, ale na tyle nietypowym, że bardzo przyjemnie czyta się go nawet bez znajomości miasta :) clarke pisze o rzeczach, których ze zwykłych przewodników dowiedzieć się nie sposób - np. która ze stacji metra jest warta uwagi, kto mieszka w poszczególnych dzielnicach, gdzie kupować bagietki lub mieszkanie oraz do której restauracji iść by dobrze zjeść, a z której będzie piękny widok. i w którym hotelu można się wyspać ;) do tego sporo informacji z historii miasta, anegdotek i ciekawych zdarzeń z życia autora, a wszystko z lekkim dystansem i ironią, jak to u anglika piszącego o francji... ;) rzeczywiście - aż chce się jechać i od razu sprawdzić, czy to wszystko prawda :)
jako miłośniczka murakamiego musiałam oczywiście doczepić się do najnowszej powieści. jako miłośniczka murakamiego mogę zatem nie być obiektywna ;) w bezbarwnym tsukuru... jest mnóstwo tego, czego zawsze po murakamim można się spodziewać - dużo spokoju, wniknięcia w życie bohatera, któremu przytrafia się coś nie do końca zwykłego, sporo przemyśleń, zaskakujących porównań, no i jak zawsze sny, seks i uszy ;) jest dobrze.
z drugiej strony - jest to powieść dla murakamiego na tyle nietypowa, że nie ma tam wyraźnej fantastyki, równoległych światów, dziwnych stworzeń i wszystkiego tego, co sprawia, że podczas czytania mózg wywraca się na lewą stronę, oczy otwierają coraz szerzej, a po skończeniu książki trudno wrócić z powrotem do przynależącej nam rzeczywistości. jest bardzo realistycznie (chociaż są sny, wiadomo), dlatego myślę, że to może być dobra pozycja dla dopiero zaczynających przygodę z murakamim - pozwala wczuć się w klimat i styl autora, a jak już się spodobają, to dopiero wtedy należy takiego początkującego czytacza zmiażdżyć murakamiową fantastyką ;) takim hard boiled wonderland na przykład, niach niach ;]
talko i jego dzieci. niedzieciatym ku przestrodze i zastanowieniu, dzieciatym ku (chyba?) wspomnieniom i ewentualnemu pocieszeniu, że inni mają gorzej. albo chociaż tak samo (bo w to, że jest jeszcze gorzej, boję się wierzyć ;). książka jest podzielona na kilka części, według upływającego czasu, przybywających dzieci i skali rodzicielskiego zaawansowania - dziecko dla początkujących, dziecko dla zaawansowanych, dziecko dla profesjonalistów i tak dalej. radosne felietony, które jednak brane zbyt serio mogą zjeżyć włosy na głowie i znacznie zmniejszyć polski przyrost naturalny ;) podczas czytania świetnie się bawiłam, ale np. m. przeczytał dwa rozdziały i stwierdził, że dla niego to jest jakiś potworny horror i chyba musi dorosnąć do tej książki. a to były dwa pierwsze, najniewinniejsze i niemowlęce! zatem, jak widać - co kto lubi i jaką ma odporność psychiczną ;)
poza tym - rozgrzebałam miłosza i stwierdziłam, że nie mam na niego nastroju, rozgrzebałam żulczyka i tak mnie odrzuciło, że chyba już tej książki w ogóle nie dotknę, rozgrzebałam klub pickwicka i mnie wkurza oraz te prosiaczka, które rozdrażnia jeszcze bardziej. i może uda mi się którąś z tych książek skończyć i wspomnieć o niej w styczniu, ale czuję, że to wcale nie jest takie oczywiste.
ad 2
doctor regenerował! matt smith nie podbił mojego serca, więc nie pogrążyłam się we łzach, za to nadchodzący peter capaldi sprawia wrażenie niesamowicie interesującego i takiego, który może naprawdę namieszać w roli doctora - mocno charakterny i przede wszystkim już nie taki najmłodszy. dlatego z niecierpliwością czekam na nowe odcinki.
...a na odcinek sherlocka czekam tak niecierpliwie, że już bardziej się nie da. siedmiominutowy miniodcinek tylko przypomniał, jak strasznie uwielbiam ten serial i jak bardzo jest fantastyczny. i jak strasznie jestem fangirl ^^"
(to już jutro!)
ad 3
a na koniec będzie jeszcze historia z życia.
kari amirian poznałam... w jej mieszkaniu, kiedy szykowałyśmy wieczór panieński dla naszej wspólnej znajomej. podczas tych kilku(nastu) godzin wspólnej zabawy od razu zaliczyłam kari do kategorii ludzi, którzy są nie dość, że piękni, dobrzy i mądrzy, to jeszcze cudownie sympatyczni, no i dodatkowo zostali obdarowani wielkim bagażem talentów. jakiś czas później okazało się, że kari nagrywa płytę, w czym kibicowałam jej strasznie mocno. płyta ukazała się w zeszłym roku, a w dodatku okazała się cudowna na tyle, że bez absolutnie żadnych wyrzutów sumienia (że po znajomości... ;) polecałam ją i zarażałam jej muzyką rodzinę i znajomych.
teraz kari (po prostu, już bez nazwiska) wydała drugą płytę. i pomimo tego, że podkreśla, jak wiele się u niej i w niej zmieniło, to płyta - choć rzeczywiście nieco inna od poprzedniej - jest rewelacyjna. jak napiszę, że bogatsza, dojrzalsza i tak dalej, to zabrzmi banalnie, ale tak jest w rzeczywistości. fenomenalna dźwiękowo, przestrzenna, wciągająca. słyszę tam zarówno sigur ros, jak i dźwięki z dawnych nagrań legendarnej wytwórni 4ad, ale przede wszystkim słyszę kari, o której jest w świecie coraz głośniej. i bardzo dobrze!
z "zewnętrznych" w tym miesiącu byłam na uroczym (bo w końcu z barokowo-klasycznym programem) koncercie iuve w kościele na pl. małachowskiego [bardzo przyjemnie przedświątecznie].
i... na teatrze w kinie - samorząd doktorantów uw i kino atlantic sprawili, że projekt londyńskiego national theatre live pojawił się także w warszawie. i za to im dzięki stokrotne - frankenstein z benedictem w roli monstrum zachwycił nie tylko fangirlową mnie, ale i towarzyszącego mi m.. a chodzą słuchy, że już można kupować bilety na makbeta z tegoż samego cyklu - projekcja będzie jakoś w połowie stycznia. szczerze polecam!