czwartek, 26 lutego 2015

bo kocham cię najbardziej, gdy analizujesz fugi

minęło dziesięć lat, ale mnie nic nie minęło. nadal kurczę się w sobie, gdy go nie ma, nieważne, czy chodzi o kilka godzin, dni, tygodni, czy - jak ostatnio - miesięcy. z drżeniem rąk zapalam codziennie tę drugą nocną lampkę, ze ściśniętym gardłem chronię przed zachlapaniem ten drugi ręcznik (który, choć nieużywany, zmieniam z identyczną częstotliwością jak swój). panicznie boję się naruszyć domową równowagę, nie chowam mu szczoteczki do zębów (nawet ze świadomością, że się kurzy. ale ostatnio i tak wymieniłam obydwie), a jak kiedyś teściowa wstawiła do szafki jego codzienny kubek, to zareagowałam niemal histerią.
bo wszystko musi być tak, jak było, wszystko w liczbie podwójnej, siódmy czy dziesiąty zmysł zapiera się rękami i nogami przed przekraczaniem tej strasznie kruchej granicy, po której już tylko myśl o nieodwracalności, myśl najgorsza, a jednocześnie najbardziej prześladująca w snach.
takie jest, chłopcy, takie jest piekło.

czwartek, 5 lutego 2015

niewyparzona

nigdy nie należałam do typów radykalnych i głośnych. spokój, wycofanie, żadnych awantur, jak komuś już naprawdę trzeba coś przykrego powiedzieć, to tak obudować, żeby ten obuch jednak przez poduszkę, zero gwałtownych słów i pokrętne metafory, żeby tylko nie powiedzieć źle. kto słyszał len przeklinającą lub widział miotającą się w złości, temu z miejsca stawiam kawę i ciastko. i tak od zawsze, i tak było dobrze.
do czasu.
stałam się len-matką-polką-karmiącą-icotamjeszcze, i nie wiem, czy to hormony tak się rzucają na mózg (na pewno trochę tak, to jakieś bardzo głębokie instynkty), czy po prostu kilka miesięcy niespania i słuchania wrzasku niezbyt dobrze robi w głowę, ale - zmieniło mi się. przestałam mieć problem z mówieniem prosto z mostu, jak bardzo coś mi się nie podoba i jakie widzę luki w umysłowości denerwującego mnie rozmówcy. nazywam po imieniu wydumane problemy, dziko walczę o swoje (i dziecia) i mam uczulenie na jakiekolwiek przejawy drama queen w zasięgu kilkunastu metrów. staję się prosto babo i całkiem mi z tym dobrze.
być może chodzi o to, że szczątki zachowanej energii są zbyt cenne, żeby marnować je na - ładniej ujmując - pitolenie o kuperkach marysinych. albo po prostu to czysta biologia - wszak nie drażni się matki karmiącej.

ps. jeśli chodzi o książki, to na lubimyczytać (gdzie funkcjonuję jako leen) w tym roku postanowiłam skrupulatnie oznaczać co właśnie czytam, a jak coś przeczytałam, to kiedy skończyłam. zatem ciekawych lektur leńskich odsyłam właśnie tam.