czwartek, 20 lipca 2017

dwie pory

a wiosna tego roku była bardzo dziwna. na niebie i ziemi oraz w przestrzeni wirtualnej ukazywały się znaki, które przekręcały mnie wielokrotnie ze strony prawej na lewą i z lewej na prawą. powietrze gęstniało od magii, niektóre gesty pozostawiały za sobą iskrzący ślad, inne - gęsią skórkę przez wiele godzin potem. słowa znów nabierały znaczeń i smaków, których nie miały już dawno, zapachy jak nigdy uderzały do głowy i - jak ostatnio próbowałam opisać ten czas - kilka (w większości legalnych) katalizatorów uruchomiło procesy, których przebieg kazał coraz szerzej (coraz szczerzej) otwierać oczy.
wiosna minęła w tej nieprzytomności zupełnej, z impetem wpadła w letnią toń z nocnych łez i półuśmiechów pozbieranych z całkowicie roztrzaskanych odłamków. wynurzyłam się po tym skoku i teraz starannie wygładzam drobne zmarszczki na wodzie, myślach i prześcieradle, chociaż to nie są jedyne, z których obrazem w myślach usypiam co drugi, trzeci dzień.
zanim nastanie sierpień, ułożymy się w tej wciąż nowej rzeczywistości, a po tylu miesiącach wrażenie pierwszego szoku i wszystkiego, co się wydarzyło lub mogło, spadnie nam nawet już z opuszek palców i końcówek włosów.
a w tych najkrótszych momentach, gdy tęczówki w zupełnie niedającym się określić kolorze, tak bardzo chcę, żeby już więcej nie działo się nic i nie stało się nic aż do końca.