jesienne szarości od rana rozmywają krajobraz za oknem, a mi powoli zaczyna rozmywać się rzeczywistość.
nagle siedem tabletek zamiast zwyczajowo trzech. i pierwszy raz zdarza mi się, żeby tuż po wybiegnięciu z przychodniowej sterylności dzwonić do lekarza, który - na moją monotonną recytację liczb z laboratoryjnej kartki zakrzyknie (jakże adekwatnie) o choroba! i każe natychmiast udać się do apteki, choć na pewno nie biegiem.
godzinami siedzę w pracy zupełnie sama. jest przeraźliwie zimno i muszę odbierać wszystkie telefony. po tygodniu już nawet zapominam się przy tym stresować.
odbieramy z lotniska rodziców m., którzy wrócili z ciepłych krajów. opaleni, lekko zdezorientowani kurtkami i zimnym wiatrem. nasza wspólna kolacja powoli zamienia się w alicjową herbatkę - oni w czasie opowieści otrząsają się z resztek podróżnego niepokoju, mój niepokój wzrasta i podchodzi do gardła, na wypadek, gdyby trzeba było nagle odpowiedzieć na pytanie a co u was?
zresztą - pytanie co tam u ciebie? we wszystkich swoich możliwych wariantach budzi teraz we mnie największe przerażenie - nie chcę na nie odpowiadać, nie chcę nic wymyślać, a jeszcze nie potrafię uczepić się skrawków obojętnej nieokreśloności, z której mogłabym wysnuć jakąkolwiek historię.
mam tylko nadzieję, że te tabletki są jakiejś znośnej wielkości. i że działają.
OdpowiedzUsuńniepokój, no cóż, niepokój jest. mam przez niego zasznurowane gardło.