wtorek, 16 lipca 2013

kind-len i papierowi fetyszyści

czaiłam się długo i robiłam podchody, ale w końcu się zdecydowałam i oto jakiś czas temu przyleciała zza wielkiej wody grzeczniejsza wersja mnie w postaci gadżetowej (czyt. kind-le). z miejsca się zakochałam, ochoczo używam, szczerze wielbię, głaszczę czule i każdemu polecam.

jednak gdy objawiła się moja tożsamość kind-len*, kilka osób (w tym m.!) było niezmiernie zdziwionych, że ja i że czytnik. bo podobno len jest ostatnią osobą, którą o coś takiego (coś takiego!) podejrzewali. że jak len, to herbata i książka - koniecznie książka, taka papierowa i nic innego. i tak dalej, a moje oczy otwierały się coraz szerzej, bo nie rozumiałam z tego nic a nic.

bo przecież to, że kind-len, to wcale nie oznacza, że pozbędę się wszelakich książek papierowych - wręcz przeciwnie, mam wrażenie, że nasze domowe książki za moment definitywnie skończą kolonizację jednej ze ścian w salonie i zajmą się kolejną. i też wcale nie oznacza, że nagle zaniknie mi umiejętność przewracania kartek czy otwierania okładki. i że nie będą mnie już nigdy więcej kusić przypadkowo napotkane księgarnie i antykwariaty (choć to akurat byłoby wskazane).
kind-len to po prostu wygodniejsza wersja podróżna, która nie obciąża mi torby, w której magazynuję sobie różnego rodzaju literaturę, co na nią szkoda mi miejsca na półkach lub którą dobrze zawsze mieć przy sobie - bo tak. bo jednym dotykiem przewracam stronę, a jak czegoś nie wiem, to drugim dotykiem sprawdzam sobie w słowniku albo w wiki. i jak potrzebuję znaleźć coś konkretnego, to zamiast kartkować klikam ikonę z lupą.
wygoda przede wszystkim, a tu nagle okazuje się, że istnieje książkowo-antyczytnikowa ideologia.

bo elektroniczne książki nie pachną. cóż, moje niektóre papierowe też nie pachną, niektóre pachną cudownie, a niektóre z tych drukowanych w gorszych czasach na podłym papierze śmierdzą przeokrutnie.
bo elektronicznej książki nie można dotknąć. za to można dotknąć czytnika, który - wierzcie mi - jest bardzo przyjemny w dotyku i (#wstydliwewyznania) uwielbiam go głaskać po ekranie. a jak zapragnę nagle faktury papieru, to mogę w każdej chwili podejść do dowolnego sprzętu w domu i na pewno znajdzie się tam przynajmniej jedna kartka czegokolwiek (a jak będę mieć szczęście, to zasypie mnie sterta nie tylko książek, ale i nut).
bo nie można czytać na plaży (można) i w czasie mrozów (nie wiem). w czasie mrozów nie czytam też książek papierowych, tylko siedzę zawinięta po uszy, widać mi tylko oczy, a palce mam pod dwiema warstwami rękawiczek i na pewno nie przewrócę nimi żadnej strony - ani papierowej, ani elektronicznej. a jak w czasie mrozów jadę autobusem, to prawdopodobnie i tak śpię.

i jeszcze różne inne argumenty, które sprowadzają się do tego, że książka papierowa jest lepsiejsza i już. a ja wciąż mam zdziwione wrażenie absurdalności tych dziwnych ataków na ebooki - przecież jak będę potrzebować jakiejkolwiek właściwości, którą ma tylko papierowe wydanie, to sobie po nie sięgnę. piękne (i niesamowicie ciężkie) ilustrowane albumy na różne tematy zapełniają mi półki i - przynajmniej na razie - nikt nic porównywalnego w wersji elektronicznej nie wymyślił, co jednak wcale nie znaczy, że przez to mniej wielbię kind-len.
i przecież na jedno pstryknięcie nagle wszystkie papierowe książki nie znikną (i nie ma się co łudzić, że za te kilkadziesiąt lat istnieć będą tylko ebooki), a do nagłego przesiadania się na czytniki nikt nikogo nie zmusza. i raczej nie będzie.

i nadal zadziwiona cudowną ludzką umiejętnością do mnożenia problemów tam, gdzie ich nie ma, wracam do czytania. na tapecie aktualnie cmentarz w pradze eco (papierowy, wielki, na szafce nocnej), mama muminków o tove jansson (papierowa, ogromna, z cudownymi ilustracjami, pięknie wydana, w pokoju), kolejna część autostopem przez galaktykę (elektroniczna, w czasie podróży komunikacją miejską) oraz sklepy cynamonowe (elektronicznie, z nieustającym uwielbieniem, w każdej możliwej chwili).

*kind-len - jako rzeczownik - jego desygnatem jest suma 'kindle' + 'len', ew. sam 'kindle' z 'len' w domyśle, ale już nie 'len' bez 'kindle'.
najtrafniej jednak opisać 'kind-len' jako semantyczną chmurę zawierającą w sobie 'czytnik kindle', 'len', 'czytanie', 'książki w postaci elektronicznej', 'uwielbienie gadżeciarskie', 'zadowolenie z rozwoju techniki', 'przyjemność doznań estetycznych' oraz 'głaskanie ekranu'.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz