niedziela, 17 listopada 2013

noc listopadowa

i już, zaczęło się - szarość, mokrość, psiakość. liść opadł, mgły opadać nie chcą, senność jak na złość minęła jak ręką odjął, a melancholia udziela się nawet mojemu czajnikowi. ucieczka uczucia zasypiania na stojąco pozostawiła za sobą niestety pustkę nie do wypełnienia - od kilku dni budzę się co noc dokładnie w tym momencie, żeby wprost z poduszki spojrzeć w środek księżyca - a ten moment wcale nie trwa długo. zazwyczaj wtedy kot wygrzebuje się ze swojej kryjówki w szafie i przyczepia się włochatym ogonem do moich stóp, a ja grzeję się jego nadprogramowym ciepłem i myślę o rozluźnianiu mięśni karku.
i nie myślę wcale o przyszłości, bo wydaje mi się, że wszyscy wokół starają się to doskonale robić za mnie, nie myślę o tym, że (znacząco) większe wydatki nieczęsto idą w zgodnej parze ze (znacząco) mniejszą sumą pieniędzy do rozdysponowania, a jednak zadziwiająco często spotyka się ten fakt w przyrodzie. i że ludzie jednak potrafią przejść nad tym faktem zupełnie lekko, więc ja też będę potrafiła. i jakoś nie chce mi się też myśleć o tym, że czas mniej lub bardziej beztroskich ucieczek sam uciekł już gdzieś daleko, a że pomimo tego w zamyśleniach odpływam w jakieś tak odległe rejony, że nawet nie zauważam, że zjadłam budyń z gruszkami - a nie lubię ani budyniu, ani gruszek.
nie patrzę w sufit, bo to bez sensu leżeć tak z otwartymi oczami, kot przemiaukuje jakieś swoje sny, m. - też przez sen - niespokojnie bębni palcami w prześcieradło, w rurach spływa woda, ktoś za ścianą kaszle, odzywa się winda, cały kalejdoskop zdarzeń wciąż się porusza, przesypują się te wszystkie szkiełka i nawet księżyc już zniknął niedomknięcia rolety, teraz czas na czyjeś inne bezsenności, już nie moje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz