niedziela, 23 czerwca 2013

sobótkowa.

wewnętrzne licho, resztki słowiańskości, zakodowane gdzieś głęboko w genetycznych łańcuszkach niepokoje w okolicach pełni i przesileń. w te najkrótsze noce coś nie daje mi spać, i już nie wiem, czy można to po prostu zrzucić na upał, czy za nerwowymi pobudkami z trzepotaniem serca i gorącą głową czai się coś jeszcze.
tańczę i przytupuję, wciąż słucham bałkańskich i ormiańskich polirytmii, nawet w porannych lepkich autobusach w myśli wciąż pobrzmiewają mi nieregularne bębny i ciepłe tony duduku. odkopuję z zapomnianych toreb tysiąc długich spódnic, które nareszcie nie spadają z moich już-teraz-obfitych bioder, kołyszą się wokół dzwoneczków na kostce i łaskoczą w stopy.
i jednocześnie jakieś podskórne napięcie, gdy księżyc jest taki ogromny (to dziś, największa pełnia, patrzcie w niebo!), a z drugiej strony rozbujany spokój, że jest właśnie tak, jak właśnie teraz być powinno.

1 komentarz: