wtorek, 18 czerwca 2013

noże.

gdybym kiedyś została fanatycznym mordercą, narzędziem zbrodni na pewno byłby nóż. kuchenny, ten największy, nazywany czasem nożem szefa kuchni. duże szerokie ostrze, zakrzywione, z ostrym czubkiem, uniwersalne zastosowanie kuchenne (i nie tylko), jeśli chcecie zebrać sobie w kuchni kolekcję dobrych noży, to zacznijcie właśnie od tego. tylko musi być naprawdę porządny.

właśnie taki model noża fascynował mnie od zawsze. zastanawiałam się, czy to nie wpływ jakichś filmów, albo może american mcgee's alice, ale jednak ta towarzysząca dużym ostrzom niezdrowa radość zaczęła mi się dużo, dużo wcześniej niż popkulturalne wpływy. jednak filmowe obrazy tkwią we mnie zakodowane gdzieś mocno i daleko - gdy w pewien zimowy wieczór byłam w domu zupełnie sama, a jakaś dziwna zakutana kobieta chodziła po klatce schodowej i majstrowała przy zamkach i klamkach, w jakimś dość pierwotnym odruchu chwyciłam właśnie za ten duży nóż. nawet nie myślcie o tym, jak musiałam wyglądać.

alicja.   
mam własny komplet pięciu noży, dostany i nie najlepszy, ale jest. marzę o przepięknych japońsko-samurajskich, z ostrzami z damasceńskiej stali i rękojeściami z egzotycznego drewna. chciałabym się też nauczyć płynnie siekać bez odrywania ostrza od deski - teorię mam opanowaną, pewien szef kuchni nawet odpowiednio machał moim nadgarstkiem, ale w praktyce jeszcze nigdy mi to tak ładnie nie wyszło. cóż, trzeba ćwiczyć.

i nóż alicji.
od początku tygodnia w pracy siedzę po uszy w nożach i pewnie posiedzę jeszcze trochę. staję się powoli nożową specjalistką i za moment będę mogła odpowiedzieć na każde dziwne pytanie. moje wewnętrzne licho cieszy się bardzo. bardzo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz