wtorek, 11 czerwca 2013

londyn, po raz ostatni (choć to i tak nieprawda)

zastanawiałam się, czy pisać coś jeszcze - w końcu londyn dla niektórych to jak gdańsk czy kraków, a poza tym, to pełno go w filmach, książkach, gazetach i tak dalej. o, i w serialach również (od czasu powrotu m. zagryza śniadania fragmentami londyńczyków, ja pozostanę wierna wiadomym produkcjom). tyle już o londynie powiedziano, że raczej nie wniosłabym nic nowego, dlatego dorzucę tylko kilka bardzo osobistych wrażeń.

po pierwsze:
londyn okazał się właśnie taki, jak go sobie wyobrażałam (no, może poza pogodą. niebo było cały czas niebieskie i nie spadła ani jedna kropla deszczu). aż gęsia skórka, że rzeczywistość może okazać się czymś tak bliskim wymyślanym sceneriom. takie bardzo dziwne uczucie, kiedy pojawiasz się gdzieś pierwszy raz w życiu i okazuje się, że tam jest tak, jakbyś mieszkał tam już kiedyś przez dziesięć lat i teraz tylko wrócił.

po drugie:
w związku z powyższym londyn wydaje mi się idealnym place to be, choć może to trochę naiwne wyrabiać sobie taki sąd po zaledwie czterech dniach. ale ponieważ uważam, że takie rzeczy się po prostu czuje - od razu - temu przeczuciu radośnie przyklaskuję (a np. berlin, mimo całego swojego kolorytu, nigdy dla mnie takim miejscem nie będzie, podobnie jak kopenhaga). oczywiście szanse przeprowadzki właśnie tam (oraz jakiejkolwiek innej) są mniej niż nikłe, ale nigdy nie wiadomo, co się może zdarzyć. w każdym razie - na pewno tam wrócę.

i po trzecie:
niemalże zgodnie z planem zobaczyliśmy dużą część tego, co jest najważniejsze i co się bezwzględnie zobaczyć powinno. podążyliśmy też szlakiem sherlockowym, co widać dwie notki niżej. jednak nie była to wycieczka "londyn dla opornych" - przemieszczaliśmy się po mieście od rana do późnej nocy, skorzystaliśmy chyba ze wszystkich możliwych środków transportu publicznego - oprócz zaznaczonej na mapie komunikacji kolejki linowej, która nas kusiła, ale nie zdążyliśmy do niej dotrzeć. mieszkaliśmy w bardzo multikulturowym croydon, udało nam się odwiedzić greenwich i załapaliśmy się na armatnie salwy ku czci królowej. niemniej - zabrakło jeszcze wielu, wielu dni, żeby chociaż dotknąć tego, czego dotknąć by się chciało i wejść do tych wszystkich wnętrz, do których wejść trzeba. dlatego - na pewno jeszcze wrócimy, nie ma innej możliwości :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz