jak na wspólniczkę alicji w skakaniu po wonderlandzie
przystało, wolę świętować codzienne unbirthday niż urodziny. ale jeśli już
urodziny się przytrafiają, to melancholijnych zadumań nad przemijaniem i mu
podobnymi lubię dokonywać w raczej miłych miejscach.
naprawdę nie wiem, jak to się stało, ale dwa lata temu w
okołourodzinowym czasie wylądowałam w wiedniu. kto był, ten wie, jakie tam
niesamowitości i piękno w powietrzu. był upał i przystrzyżone trawniki, pałace,
mozart, kwiaty i wieczorowe sukienki w pozłacanym konzerthausie. cała
jaskrawość.
w zeszłym roku – równie przypadkowo – urodziny zastały mnie
na 13 piętrze kopenhaskiego hotelu, z widokiem na ciemne chmury nad atrakcjami
tivoli. szarości i granaty, kolorystyka bardzo skandynawska, wiatr od morza, przydomowe
smoki i sprezentowane mi płyty sigur ros, namiętnie potem przesłuchiwane
podczas mknięcia przez szwecję. it's just like in movies, nie wymyśliłabym tego
sama.
w tym roku jednak postanowiłam wziąć los we własne ręce i
szaleńczą, bardzo spontaniczną decyzją właśnie zarezerwowaliśmy dwa bilety
lotnicze do londynu. i zgadnijcie, dlaczego akurat tam ;>
i tak w ogóle, to bardzo nie lubię tego sformułowania, ale
muszę, tym razem muszę: cytując prasłowian – Ъam się.
Ładnie to tak uciekać w dniu urodzin? :>
OdpowiedzUsuńtym razem uciekam dzień po ;)
UsuńZazdrość. Też bym chętnie uciekła. Bawcie się tam grzecznie :]
OdpowiedzUsuń