podczas mojej ostatniej wizyty u okulisty i wszystkich
śmiesznych badań z nią związanych okazało się, że patrzę na świat jednym okiem.
zupełnie na serio.
kosmiczny sprzęt zaserwował mi dla każdego z mych oczu
(ócz?) inne kolorowe kwadraciki, coby się na siebie nałożyły i stworzyły
jakiś-tam diagnostyczny obraz. z lekkim zdziwieniem przyznałam, że widzę tylko
połowę tego, co pan doktor spodziewał się, że zobaczę. i to nie, że połowę
szczegółów wyraźnie, a połowę rozmazaną, tylko po prostu widzę połowę. reszty
nie. czarność nicość.
kilka kontrolnych obrazków i soczewek dalej została
postawiona dziwaczna diagnoza – mój mózg, z racji tego, że z jednego oka wciąż
odbierał obraz zamazany i w ogóle be, w końcu zaczął sobie to oko ignorować. trochę
nie do uwierzenia, ale w końcu – na własne oczy...
pan doktor zaordynował okulary w trybie natychmiastowym,
zamówione, czekam, jestem ciekawa.
bo licho wie, czego jeszcze przez ostatnie lata nie
widziałam.
Mój mąż ma taką samą sytuację jak Ty.
OdpowiedzUsuń