wtorek, 7 maja 2013

to znów ja.

dziesięć lat blogowania pozostaje w głowie i w palcach. abstynencja boli.
odcięłam się od tamtego poprzedniego miejsca, ale wszystkie inne kawałki pisaniny, o które potykałam się po drodze, wcale nie chcą być takie, jakie powinny.

dlatego w momencie, gdy po raz tysiąc sześćdziesiąty pierwszy napisałam o czymś, że jest funkcjonalne, eleganckie, praktyczne i stylowe, odbiła mi szajba i pomyślałam, że przy tysiąc sześćdziesiątym drugim oszaleję, zaryję grzywką w klawiaturę i skopię biurko. o ile czegoś z tym nie zrobię. fifty shades of frustracja.

ładne i okrągłe słowa mam już tak gładko wypolerowane od ciągłego używania, że nawet nie zauważam, jak przeciekają przez palce i uciekają gdzieś w sieć. i muszę, muszę mieć miejsce dla tych bardziej pokątnych, chropowatych i koślawych, bo mnie rozniesie od środka, bo zgłupieję do końca, bo się uanalfabetyzuję, bo moje wewnętrzne zen zagotuje się i wyparuje w niebyt.
dlatego lento. dzień dobry.

3 komentarze: