środa, 22 maja 2013

i believe in sh.

dobrze, przyznaję się - jestem w amoku po sherlocku. odkąd połknęłam niemalże jednym haustem tych sześć odcinków, trzyma mnie dopaminowy haj nastoletniej fanki. trzepot serca, motylki w głowie i permanentne "och!" z bardzo teatralną chęcią omdlenia tu i teraz podczas czytania i oglądania archiwów zwierza popkulturalnego czy przeglądania sherlockowej zupy.

przyznaję się też, że jest do dla mnie zupełnie nowe doświadczenie, bo nawet w zamierzchłych nastoletnich czasach nie zdarzyło mi się coś AŻ takiego. owszem, pojawiali się panowie z książek i filmów, którzy wzbudzali sympatię, było też ukradkowe wzdychanie do niektórych żywych przedstawicieli gatunku (jak np. do tego, który do tej pory mi się śni, to już dwadzieścia [!] lat zakłócania spokojnych nocy, ale to zupełnie inna historia). nigdy jednak mój organizm nie reagował tak bardzo fizyczno-fizjologicznie na pełną perfekcję w stworzeniu postaci, na idealną mimikę i spojrzenia, na bardziej-niż-doskonały dobór garderoby, na muzykę, głos, światło, dialogi, nawet na te pływające po ekranie białe literki. poraziło mnie od początku do końca i teraz dużo radości sprawia mi analizowanie wszystkich dziwacznych objawów transformacji w fandom girl.

być może istnieją lepsze seriale, a sama proza sir artura również nie doprowadzi literaturoznawców do poczucia absolutu. jednak na szczęście bycia literaturoznawcą udało mi się chyłkiem uniknąć, a cały serialowy nurt popkultury dotychczas też przepływał gdzieś zupełnie obok. i jak już udało nam się w końcu spotkać, to zdecydowanie było to zderzenie czołowe.
kto widział te dwa (?) lata temu len podchoinkową, z żądzą w oczach pochłaniającą świeżo wydaną ponadtysiącstronicową księgę sherlockową, ten wie, jak wielką błogość wywołuje w niej postać sh - zawsze i od zawsze. kto wie, co len pociąga w mężczyznach ogólnie, w mężczyznach z literatury i mężczyznach z ekranu, a także jaką estetykę len sobie ceni, mógł mnie do jasnej cho-le-ry ostrzec przed wersją bbc. niemniej - chyba nie ma nikogo, kto mógłby tym retorycznym ostrzegaczem być, więc musiało się skończyć właśnie tak - zamiast zastanawiać się nad zaletami dozowników do mydła rozkminiam reisenbach fall, a dzięki zwierzowi przez cały tydzień chcę mieć środę. o.

2 komentarze:

  1. Nie tak dawno sama przeklinałam osobę, która poleciła mi Sherlocka w wersji BBC, nie mogłaś ująć lepiej tego, co w tym serialu powala i urzeka (chociaż po cichu przyznam, że duuużą słabość mam do serialowego wcielenia Moriarty'ego..;).

    Ostatnio w centrum mojej uwagi jest pewien również bardzo brytyjski, serialowy szaleniec, którego kolejne reinkarnacje gnają przez czas i przestrzeń w błękitnej budce telefonicznej, robiąc po drodze dużo zamieszania. Polecam dać szansę również jemu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. do doktora się przymierzam, ale obawiam się, że jak zacznę i się wciągnę, to już zupełnie przestanę spać i jeść ;)

      Usuń