poniedziałek, 22 lipca 2013

summertime sadness

lipiec zawsze ma posmak łez. deszczowe dni rozmiękczają wolę i ducha, w martwe upały nawet mucha w drżącym powietrzu może wywołać płacz. tak było naprawdę zawsze i nic się nie zmienia.

w lipcu nadrabiam popkulturalne zaległości podróżując przez przestrzeń i czas zarówno autostopem przez galaktykę, jak i w tardis. i gdy za oknem już od dawna jest ciemno, skulona na kanapie czuję tę naszą straszną małość i marność, czuję niemal namacalnie przepływający czas i że to, co jest dla mnie wszystkim, tak naprawdę jest zupełnie niczym. i przez tę lipcową wewnętrzną miękkość uderza mnie pełna świadomość ogromnej samotności doctora, a jednocześnie zaczynam panicznie się bać przeminięcia w mgnieniu oka.

lipcowa smutna senność każe mi się rozpłakiwać nad smutnymi zakończeniami banalnych książek, wcale nie zważając na to, że stoję w południe w słońcu w upale i w dodatku na zatłoczonym przystanku autobusowym.
lipcowa tkliwość sprawia, że wydawałoby się zwykła piosenka trafia w jakieś najczulsze punkty i gdy nucę, że chcę czerwień zerwać z kwiatów polnych, mam pod powiekami jakiś zupełnie inny sen.
a gdy rozmawiam z mamą o rzeczach zdaje się najważniejszych, mam w sobie ogromny spokój i szeroko otwieram oczy. a potem znów łzy na przystanku, ciemność za oknem, tardis, czas, kanapa jak wyspa, rozedrgane emocje i lipcowy smutek do samego dna myśli.

i całe szczęście niedługo już sierpień i lato spalone po końce traw.

1 komentarz:

  1. ka też podróżuję autostopem przez galaktykę tego lata :) może nasze ścieżki w którymś momencie się skrzyżują?

    helsiński lipiec jest aż niefińsko gorący, słoneczny i przedziurawiony wrzaskiem mew. pozdrowienia z północnej strony Bałtyku :)

    M.

    OdpowiedzUsuń