czwartek, 8 października 2015

o ruszaniu z miejsca

rytmika (ta dziwna działalność, którą mam wpisaną w dyplom, a która kojarzy się wszystkim z przedszkolnym chodzeniem w kółko z piosenką o kredkach). ruszamy z miejsca zawsze prawą nogą, i to nie ze stania zupełnie prosto, a z nogi przygotowanej, dotykającej podłogi jedynie czubkiem dużego palca gdzieś tak pół kroku z tyłu. zaczynamy, a niby kontynuacja jakiegoś wcześniejszego biegania na palcach, niczym elfy po rosie porannej (oraz, zazwyczaj, po kilku godzinach zajęć, z perspektywą na kolejne. zajęcia i godziny).
wojsko (polskie, konkretniej, co z innym, to nie wiem). ruszamy ze stania na baczność, zawsze lewą nogą. nawet takie pytanie padło w niedawnym telewizyjnym wojskowym teście (i wiedziałam!).
zazwyczaj to, że te dwa sposoby ruszania z miejsca nieco różnią się od siebie, nikomu nie wadzi. gorzej, jak dobierze się osoba indoktrynowana rytmicznie (wtedy już od lat trzech czy czterech) oraz osoba indoktrynowana wojskowo (odkąd nauczyła się chodzić). przyzwyczajenie drugą naturą. po przełomowej decyzji o chodzeniu w tandemie nagle wspólny start okazuje się problematyczny. oczywiście zawsze chce się dostosować do tego drugiego współchodzacza, co skutkuje kolejną konfuzją, bo albo oboje wpadamy na ten pomysł i startujemy sposobami odwrotnymi, albo, przy ruszaniu z zaskoczenia, każdego dopada jego sposób wgrany w ciało. i nijak się nie daje.
w końcu doszliśmy do wniosku, że i tak chodzimy rytmem dwa kroki na trzy (dla rytmiczki i perkusisty do zgrania - banał), albo trzy na cztery (przy chodzeniu też banał, on wyklaszcze i wytupie bez problemu, mnie nigdy wyjść nie chciało) i nie ma sensu zawracać sobie głowy wspólnymi startami i dostosowywaniem kroków, które dla jednego będą za długie, a dla drugiego za krótkie. i w zasadzie od samego początku chodzimy, chociaż razem, to zupełnie niezależnie. każdy w swoim rytmie.
i nie wiem, czy to widać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz