wtorek, 22 kwietnia 2014

majajaj

wiosna, mili państwo, i nikt już nie powie, że nie. znów jakaś gorączkowość w głowie i zastanawianie się, gdzie u licha schowałam bachowskie nuty? znów wiercipęctwo, znów mnie nosi i chętnie wybyłabym gdzieś w zieleń i alternatywny czas.
tymczasem zajęta jestem czekaniem. dreptaniem w kółko, zmienianiem pozycji co pół godziny, panikowaniem co trzy-cztery, niespodziewanymi drzemkami (aż kot przychodzi i sprawdza czy oddycham) i martwieniem się na zapas. z jednej strony mam tego już serdecznie dość, z drugiej - na myśl o tym, co potem, dostaję ogólnego paraliżu i w ogóle chcę się natychmiast przesiąść do jakiegoś innego pociągu jadącego w zupełnie inną stronę.
wyobraźnię mam aż za bogatą, na istniejącą rzeczywistość nadpisuję sobie tę przyszłą - nową i siedząc gdzieś pomiędzy dostaję absolutnego splątania. i - jak zawsze - curiouser and curiouser.

czwartek, 3 kwietnia 2014

24 smutki - aktualizacja

co do prezentów od pani fortuny, to właśnie okazało się, że moja dłuuuga anemia wcale nie jest typową anemią z niedoborów tego czy tamtego. w związku z czym regularnie pozbywam się kolejnych fiolek krwi, żeby ktoś mądry gdzieś na drugim końcu polski zadecydował o dalszym ciągu mojego życia i stwierdził: a) taka pani uroda lub b) jest pani chora na to i tamto, przez co pani krew jest, jaka jest.
i żeby wymyślił mi ciąg dalszy tego wątku w moim osobistym scenariuszu, bo akurat tutaj ja absolutnie nie mam żadnego pomysłu.


strawa na marzec

tak się ociągam straszliwie z tym marcowym podsumowaniem, bo w zasadzie nie ma czego podsumowywać... przeczytałam tylko dwie książki - w tym tę drugą właśnie wykańczam, muzycznie znów wszystko i nic, serialowo po raz kolejny sherlock - tym razem sponsorowany przez tvp. niemniej - podsumowanie musi być, a po kwietniowym będę mogła zrobić strawę statystyczno-zbiorczą z całego roku :)

zatem:

książki
- książka twarzy marek bieńczyk
- znaki szczególne paulina wilk

książkę twarzy powoli kończę, bo wcale nie jest to lektura łatwa (choć nikt nie mówi, że nieprzyjemna). eseje, szkice, wszystko napisane takim językiem, do jakiego zwichrowani po polonie są przyzwyczajeni, ale innym może być trudniej (nie wiem, pomimo ogólnego, postępującego głupienia, jednak niektóre rzeczy z polonu wciąż we mnie tkwią i się czasem odzywają, i nie wiem, czy wdrukowały się już na zawsze, czy po prostu jeszcze są za mocno zakorzenione i potrzeba jeszcze chwili, żeby wyleciały mi z głowy).
niektóre z tekstów są lepsze, inne gorsze, niektóre bardzo przypominają wykłady z teorii literatury (łohoho), inne są po prostu swobodnymi refleksjo-wspomnieniami. trudno jest mi jednoznacznie ocenić całość - esej o podróży absurdalnej jest idealnie z mojego świata, ale były też takie, z którymi wytrzymywałam do końca jedynie dla przyzwoitości. książka na pewno dobra (wszak nike nie przyznają byle czemu), ale chyba nie dla wszystkich, bo jednak wymaga porcji zmagań z tekstem (a nie zawsze ma się na to ochotę).

tymczasem.. znaki szczególne, które są premierą-dopiero-co... książka, na którą jestem zła, że zmarnowała mi czas ;) teraz jej wszędzie pełno, ukazują się wywiady z panią wilk i recenzje, w większości pozytywne - że to taki manifest pokolenia trzydziestolatków, że wreszcie ktoś napisał o przełomie z innej perspektywy, że w końcu odezwało się to pokolenie, które dorastało w czasie największych przemian i tak dalej. absolutnie nie rozumiem tych wszystkich ochów i achów.
wspomnienia owszem, są, ale jakichkolwiek wniosków i konkluzji brak. w tej książce NIC NIE MA. wszelakie refleksje są oczywistościami. styl jest zupełnie zwykły i nijaki. treść - każdy z nas, tzn. naszego pokolenia okołotrzydziestolatków mógłby usiąść i opowiedzieć dokładnie to samo. naprawdę - może się nie znam, nie doceniam, nie widzę oczywistych walorów, ale - jestem na tę książkę wkurzona, bo zamiast niej mogłam przeczytać coś zupełnie innego. i byłoby mi przyjemniej, i może nie musiałabym przewracać kartek z nadzieją, że ale teraz to już musi się coś wydarzyć / muszą się trafić jakieś wnioski, refleksje, sens, COKOLWIEK. no brr. niepolecam.

oprócz tego wszystkiego, to byłam na dorocznym koncercie m. i dzieci, czyli żyrardowskiego uderzenia - oni się naprawdę rozkręcają i zobaczycie, jeszcze będzie o nich głośno :) 1 czerwca grają na koncertach dla dzieci w filharmonii narodowej, oczywiście nieustająco zapraszam.
byłam też na kolejnym spektaklu/seansie z serii national theatre live, tym razem na koriolanie. serię wyświetla kino atlantic, niedawno dołączyła też sieć multikino. naprawdę bardzo, bardzo mocno polecam, bo spektakle są świetne, często to jedyna okazja, żeby w ogóle móc je zobaczyć (i nadal nie wierzę, że frankenstein z benedictem nie jest wydany na dvd. to było wy-bi-tne!).
oraz - mogę wam opowiedzieć wszystko o nowej generacji pieluch wielorazowych. przynajmniej teoretycznie ;)