niedziela, 4 maja 2014

strawa na kwiecień

książki
- czytadła. gawędy o lekturach agnieszka osiecka
- w paryżu dzieci nie grymaszą pamela druckerman
- pierwsza miłość i inne opowiadania paweł huelle
- mundra sylwia szwed
- inferno dan brown

tym razem też tylko książki. nawet, jakbym bardzo chciała, to nie dam rady ukryć sama przed sobą, że jestem na etapie totalnego - zarówno fizycznego, jak i psychiczno-intelektualnego wyprania. źle jest się poruszać jakkolwiek, źle jest pozostawać w dowolnej pozycji - każda równie niewygodna, źle jest cokolwiek robić i źle jest nie robić nic. najchętniej spałabym cały dzień, gdybym tylko mogła, no i gdyby ciało (a raczej dwa) co chwila nie dawało znać, że czas coś zmienić, bo już jest niedobrze (choć przed momentem było idealnie).
całe szczęście kilka półek książek wciśniętych w kind-le  jest bardzo wygodnych w obsłudze, waży mniej niż szklanka wody, jest dosyć poręczne (więc można je sobie układać gdzie się tylko da), no i świeci w ciemności, co czasem naprawdę jest wybawieniem, gdy nie może się spać o czwartej nad ranem. albo nie daje się rady doczołgać/dosięgnąć do lampki ;)

muzycznych objawień brak, bo i specjalnie się nimi nie interesowałam, w tle wciąż płynie sobie całościowa playlista ze wszystkiego, co w zasobach komputera, więc jest tego naprawdę dużo. serialowo wykańczam sherlocka wraz z tvp, które totalnie dało ciała przez zlikwidowanie wyświetlających się dedukcyjnych literek, przez co odpadło 3/4 wszelakich smaczków i zabawy - szczególnie w trzeciej serii. ale popatrzeć na benedicta i martina zawsze jest dobrze ;)

i jeszcze - właśnie mija rok, odkąd zaczęłam wszelaką strawę zapisywać. podsumowałam tylko książki i okazało się, że przeczytałam ich 88 - a myślałam, że ledwie dociągnę do 52, w ramach założenia jedna książka - jeden tydzień. okazało się, że jednak więcej, więc może już teraz poprawiłam sobie średnią na przyszły rok - bo podejrzewam, że zarówno strawa majowa, czerwcowa, jak i wiele kolejnych mogą być bardzo ubogie...

a co do samych lektur z kwietnia:

czytadła... to jest mniej więcej to, co tu właśnie robię ;) osiecka w krótkich felietonach pisze recenzje - ale i zupełnie luźne przemyślenia - na temat przeczytanych książek. i jej dobór lektur jest (jak i mój ;) dość przypadkowy - zarówno poezja, jak i powieści, totalne czytadła - harlekiny czy też poradnik o kotach... czyta się miło i szybko, no i można się do przeczytania jakiejś lektury zainspirować.

do pawła huelle przymierzałam się już od czasów polonu, no i - wstyd się przyznać - do tej pory mi się nie udało... tzn. w końcu się udało, dzięki dostarczeniu przez kindlen pierwszej miłości..., niemniej wciąż mam ochotę (i wyrzuty sumienia) na jakąś dłuższą formę. opowiadania czytałam z tym odprężającym uczuciem, że nie muszę się denerwować stylem autora ani czekać w napięciu na różnego rodzaju płycizny, bo język tam dobry i piękny. z drugiej strony jednak zaczęłam się irytować tym, że już tak dawno nie byłam w gdańsku i że to byłoby jedyne odpowiednie miejsce do czytania tej książki ;) wrażenia ogólnie pozytywne, chociaż wielbicielką chyba nie zostanę.

inferno przyplątało się też w zasadzie dosyć przypadkowo, jako 'książka na jedno popołudnie'. i jest w nim dokładnie to, czego się można po brownie spodziewać i co znajduje się w jego przepisie na idealną powieść sensacyjną. jest langdon, któremu jak zawsze towarzyszy kobieta, jest (dość naciągane) rozwiązywanie zagadek - tym razem opartych na boskiej komedii dantego, jest uciekanie przez pół książki przed ludźmi, którzy chcą zabić biednego historyka, jest cała zgraja 'tych złych' zrzeszonych w dziwnej organizacji, no i oczywiście jest zagrożenie dla świata i ludzkości. cóż napisać więcej - podobnie jak wszystkie poprzednie produkcje dana browna literaturą wybitną toto nie jest (i raczej nigdy nie miało ambicji być), ale tak na jedno popołudnie, do pociągu czy poczekalni - jak najbardziej ;) a do kasowego zekranizowania - tym bardziej.

z kolei w paryżu dzieci nie grymaszą oraz mundra to książki okołodzieciowe, co znaczy, że prawdopodobnie mam teraz ich niezbyt neutralny odbiór, no i w sumie polecam obydwie tym, którzy choć trochę są okołodzieciowo zainteresowani. może jeszcze mundra się obroni u tych niedzieciowych, ale wydaje mi się, że też lepiej czytać tę książkę z choć lekką znajomością kontekstu ;)
mundra to zapis dziesięciu rozmów z położnymi - bardzo różnymi, od takich starej daty, które kształciły się jeszcze przed wojną, przez te w pełni zanurzone w poprzednim ustroju, do tych zupełnie współczesnych młodych, także takich, które zdobywały praktykę za granicą - i to zarówno w postępowej skandynawii, jak i wśród afrykańskich plemion. to są, proszę państwa, dobre rozmowy, wciągające i rozpracowujące pracę położnej od kuchni - i ma się wrażenie, że za każdym razem jest mowa o nieco innym zawodzie. z racji tematyki - wiadomo, że to wszystko jest maksymalnie kobiece, ale jednocześnie też po prostu bardzo ludzkie. i z czystym sumieniem polecam.
tymczasem w paryżu... jest książką z kategorii poradnikowo-popularnych, chociaż zdecydowanie nie jest typowym poradnikiem - raczej socjologiczno-psychologiczną obserwacją dwóch różnych modeli wychowania, amerykańskiego i francuskiego. czyta się bardzo przyjemnie, nie ma tego wkurzającego poradnikowego pitu-pitu, a ci, którzy mają jakiś interes w zapoznawaniu się z różnymi sposobami hodowania dzieci ;) znajdą tu sporo ciekawych wskazówek. i sporo do przemyślenia :)

i tymże akcentem kończę i szczerze się przyznaję, że nie wiem, kiedy odezwę się znów. wszystko to zależy teraz od pewnej młodej panny, która jak na razie jest jeszcze jedną wielką zagadką - a jak w końcu zechce nam się objawić, to będziemy próbować jakoś połączyć nasze totalnie odmienne zapatrywania na życie ;) zatem - po raz kolejny - trzymajcie kciuki ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz