środa, 19 marca 2014

24 smutki

mam wrażenie, że po deklaracji, że będę przyjmować od losu wszystko, cokolwiek się wydarzy, fortuna i inne zwierzchności postanowiły przetestować moje granice.
i tak, gdy moja babcia z pękniętym żebrem usiłuje wyleczyć się z zapalenia płuc (a po drodze przytrafia jej się skuteczne uwięzienie w windzie, w trakcie przeżywania powyższych), babcię m. pogotowie zabiera wprost z przystanku autobusowego, z którego już nie daje rady przejść na drugą stronę ulicy do domu. kilkanaście godzin później, w nocy, w ciągu ośmiu godzin osobiście udaje mi się zaliczyć ostre dyżury  w trzech szpitalach i totalnie zobojętnieć na narzekania pielęgniarek, że już naprawdę nie mają gdzie mi się wkłuć. w tym samym tygodniu na nocną izbę przyjęć trafia też tata, a za kilka następnych dni z samochodu rodziców pozostaje gustowna kupka złomu w kolorze czerwonym.
postanowiłam jednak, że wcale nie będę się bała odbierać telefonu, bo przecież to się musi kiedyś skończyć.

z drobiazgu leśnego przeistaczam się w pełnoetatowe bóstwo domowe. sprzątam, piorę, gotuję i prasuję, snuję się z pokoju do pokoju i wypijam morze herbaty. wydawałoby się, że prowadzę idealne życie bez zdarzeń, ale każdy kolejny dzień starannie temu zaprzecza. i wciąż wyczekuję tego momentu, kiedy już naprawdę nie będzie działo się nic (jak w jedynej książce, którą do tej pory udało mi się przeczytać w tym miesiącu. ale o tym innym razem).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz