czwartek, 9 października 2014

ehej.

znów się plączę z niepisaniowości, od trzech tygodni nie mogę znaleźć słów, żeby opowiedzieć choć trochę o tym, jak bardzo jest inaczej, jak zdziwniej i zdziwniej. i nie wiem, jak określić ten dziwny rodzaj niepokoju, który czuje się przy przechodzeniu przez przejazd kolejowy, a w oddali widać niewyraźne światła, albo gdy autobus stoi w korku, a ważność biletu kończy się za dwie minuty.

poranki znów zachodzą mgłą, tej jesieni przywłaszczam sobie te dobre godziny, gdy wszyscy, co musieli, uciekli już do pracy, a cała reszta jeszcze dojada leniwe śniadania lub dopiero wygrzebuje się z ciepłych łóżek. popycham przed sobą dziecia na kółkach, a sama uzbrojona w czekoladę, banany i jabłka snuję się - nogami i myślami - po najdalszych pustawych ulicach, które już i tak znam na pamięć. w czasie naszego przymusowego wygnania obchodziłam w kółko teren wojskowych, przystawałam pomiędzy czołgami, zastanawiałam się, dokąd ciągnie się okalający wszystko mur i wsłuchiwałam się w głuche strzały z lasu. i jakoś szło iść.
teraz, po powrocie, znów zaliczamy okrążenia jeziora, jesienne słońce sprawia wrażenie zmęczonego, powtarzalność, powtarzalność, powtarzalność, z nowości jedynie alergia na orzechy. dni sączą się jakoś bardzo powoli, szczególnie, że przerażają mnie prognozy na przyszłość, przerażają perspektywy - w przypadku m. dziwne, wielkie i nowe, w przypadku moim - absolutnie żadne, przeraża też trochę każda chwila, która jest jedną wielką niewiadomą.

możecie się teraz do nas wpraszać, możecie zabrać ze sobą obiad.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz