piątek, 17 marca 2017

marzec

raz na jakiś czas trafia się takie przedwiośnie. niezbyt często, teraz już trudno mi umieścić w czasie to ostatnie podobne.
przedwiośnia, kiedy chodzę z rękami w kieszeniach i głową w okolicach chmur. gdy powietrze się kłębi i szumi w odcieniach grafitu, a czasem ma szklisty połysk na wysokich tonach. i bywa, że trudno jest oddychać, spacer po mieście jest wspinaniem się na stromą górę. gdy wolę milczeć zamiast mówić. gdy codziennie budzę się o trzeciej albo czwartej w nocy i już nie śpię, żeby o świcie chwiejną ręką wsypywać herbatę do kubka, patrzeć na mgliste światło i siłą woli uspokajać krew w żyłach. i jeszcze śpiewam piosenki w tramwajach. o piątej rano.

i bardzo wiem, dlaczego tak jest. i bardzo powoli sobie to przepracowuję, po kolei, każdą komórką ciała. to długie i trudne, ale wiem, co robić. co prawda organizm zachowuje mi się, jakby to wszystko działo się pierwszy raz i lekko histerycznie funduje mi dziwne niespodzianki, co czasem dają w głowę obuchem. śmieję się, sama z siebie. oby do lata i dalej.