poniedziałek, 8 lutego 2016

srogi

wydawało mi się, że co roku piszę notkę lutową o tytule 'srogi', jednak jak przejrzałam archiwa, to okazało się, że jednak nie. że pisałam je jeszcze w innym życiu, a w tym obecnym tylko co roku sobie taką notkę obmyślam i podrzucam w głowie, aż w końcu prawdopodobnie robi się marzec i jest po wszystkim.

i przeczytałam te lute dawne. i znów tak bardzo zalało mnie morze wspomnień, że się w nim utopiłam (mel-alko-lija, pisałam kiedyś, może to jest jakieś rozwiązanie, tak bardzo dawno nie piłam do skutku, abstynencje z tysiąca powodów zepsuły mnie zupełnie). i po raz kolejny myślę, jak bardzo powinnam mieć zakazane taplanie się w sobie.

bo luty to taki trochę szczególny miesiąc. bo bardzo go nie lubię, bo ciemno, bo zimno, bo mróz, bo bezsens istnienia i straszliwe noce. z drugiej strony właśnie na luty (i nie, absolutnie nie ze względu na wszelakie święta) przypadają różne wydarzenia w archiwach moich emocji. bo były lute dziwne, szalone, zimne, rozpaczliwe i zdumiewające. i co roku drżę przed tym lutym, przypisuję mu jakieś tajemnicze i symboliczne znaczenia, wyolbrzymiam co się da resztkami wyobraźni i czekam na to coś, co się wydarzy. zazwyczaj nie wydarza się nic szczególnego, ale, jak już bardzo dobrze wiem, to właśnie z takich nicszczególnych rozwijają się potem kłębki nieprawdopodobnych historii.

więc znów luty. len wciąż w miarę bezpiecznie zagrzebana w ściółce i kocach, nie wystawia nosa na zewnątrz bez palącej potrzeby. nawet dzieć oddelegowuję na spacery z innymi. na każdą myśl o zmianie tej sytuacji całe moje ciało protestuje i to, że napisałam sobie na nowo stare cv, odchorowywałam przez trzy dni. emocje mam kruche i splątane, i nie wiadomo, czy to hormony, depresja czy magia.

za archiwów dowiedziałam się, że dawno temu, w innej poplątanej lutowej sytuacji przeczytałam postrzyżyny i trochę mi pomogły. i może przeczytam je jeszcze raz. a jak pomogą, to hrabala ustanowię osobistym terapeutą.
[i wciąż czeski film. tak już chyba musi być. stay tuned.]