poniedziałek, 24 sierpnia 2015

wiadomo co.

znowu nadchodzi właśnie ta pora roku. nawet pomimo pogodowego terroryzmu, który skutecznie bunkruje mnie w mieszkaniu, czuję ją każdym możliwym zmysłem. w przeciągach ją czuję, w kolorze światła na ścianie, w pasującej mi muzyce i w chęciach na dobrze przyprawione jedzenie. jestem cała ze spalonego lata, powtarzałam to już tysiąc razy i nadal będę. leśność. wiatr w grzywce.
i jak zawsze o tej porze włącza mi się szaleństwo, nieco inne gatunkowo niż to wiosenne, ale nie wiem, czy nie bardziej odczuwalne w kościach. zaczyna mi się chcieć, ale zawsze chcieć nie to, co muszę, tylko to, co mi się błąka gdzieś po snach i czego nigdy nie potrafię, nie mogę, nie powinnam. zdjęcia. pisanie. pianino. podróże gdzieś daleko. opowieści. ogniska. zrobić coś ze swoim życiem w końcu.
tymczasem siedzę. na miejscu, na kanapie, na podłodze. przed komputerem, w okularach. w cyferkach dłubię, zabieram telefon przed dekonstrukcyjnymi zapędami dzieć. udaję pieska, kotek sam się udaje. słucham upiornego remontu za oknem, kolejny miesiąc. kocyk zabiera kot, herbatę wylewa dzieć, a ja potykam się o nuty, buty podkute szanownego współmałżonka i kolorowe kubeczki, kółka, piłki i klocki.
i tak. i tylko trochę smutno.

czwartek, 13 sierpnia 2015

zgodnie z zapowiedzią

zgodnie z zeszłoroczną zapowiedzią - jeśli ktoś zamierza oglądać w sobotę tegoroczną defiladę - lub transmisję z tejże - śmiało może patrzeć na pierwszy rząd orkiestry i zlokalizować ojca żywiciela. jedyne, co niezbyt zgodne z tym, co pisałam rok temu to to, że nie będzie grał na werblu. będzie na samym środku ukrywał się za (jak dla mnie) jednym z najbardziej kuriozalnych instrumentów ever. ale co kto lubi.

i każdemu, naprawdę każdemu życzę, żeby mógł tak spełniać swoje marzenia, jak to robi mój mąż. zazdr.