sobota, 14 czerwca 2014

le mamą (jakże pięknie z francuska to brzmi)

dzień dobry, jestem, żyję i w końcu przestałam mieć timelordowskie dwa serca i dwa różne DNA. martycja vel tusiek przyszła na świat już prawie cztery tygodnie temu i jutro przestanie być noworodkiem, a zacznie być niemowlakiem, zatem i ja zdecydowałam się chociaż lekko wynurzyć z tej głębokiej wody, na którą wszyscy zostaliśmy wrzuceni we wciąż nieustającym zdziwieniu.

napisałabym, że życie z małym człowiekiem z wielką głową to kosmos, ale jest przecież wręcz przeciwnie - to jest jeden wielki chaos. a jeśli kiedykolwiek mieliście zdefiniowane pojęcie swojego życiowego chaosu, to dzieć na pewno przewróci je dokumentnie, do góry nogami i jeszcze na lewą stronę.

żeby tak jednak od razu rzucić wyznaniem - cały ten instynkt macierzyński to w moim przypadku chyba tylko jakiś chwyt marketingowy. nie poczułam tej wielkiej fali miłości i czułości, nie wiem instynktownie, czego dziecku trzeba i jej płacz za każdym razem brzmi mi zupełnie tak samo. i nie spadło na mnie to cudowne olśnienie, które pozwala rodzicom rozróżniać, o co tym razem chodzi. gdy wylądowała na moim brzuchu drąc się wniebogłosy, towarzyszyło mi głównie zaintrygowanie (a, a więc tak wygląda noworodek) oraz przeświadczenie definitywnego przestawienia jakiejś życiowej zwrotnicy (ok, to teraz najbliższe dwadzieścia lat mam z głowy).
nie potrafię się jakoś przemóc, żeby do małej tiutać i tititać, jak to masowo robią jej dziadkowie, a w repertuarze śpiewanek mamy raz dwa trzy, nosowską, kayah, grechutę, starszych panów i tym podobne (m. za to stosuje pieśni legionowe).

...chociaż może jeszcze będzie ze mnie coś na kształt dobrej matki - o ile drugiej nocy w szpitalu płakałam ze swojego potwornego bólu i tego, że spałam w sumie może około 40 minut, o tyle teraz nocami płaczę dlatego, że tuśkę boli brzuszek, a ja po zastosowaniu wszystkich możliwych sposobów nie mogę zrobić dla niej nic więcej. i pal licho to, że nie śpię, a przez ostatni miesiąc nie było momentu, w którym spałabym ciągiem chociaż dwie godziny. jak widać - jakoś da się z tym żyć.

a tak w ogóle, to kot jest dziko zazdrosny, m. pracuje od rana do nocy, a ja usiłuję jakoś sobie radzić w tym całym rozgardiaszu i nie zwariować. i moje aktualne funkcjonowanie nie ma nic, ale to naprawdę nic wspólnego z wcześniejszym życiem. jest zupełnie, zupełnie inaczej i absolutnie nie dałoby się tego wcześniej wyobrazić.

i na koniec radość: młoda ma w repertuarze dźwięków cztery sylaby - le, łe, ge i gie. le było najpierwsze ;)